top of page

Narodziny "epoki plenerów"

Jerzy Fedorowicz

Gdzieś w połowie lat 50. grupa artystów dyplomantów (1953) krakowskiej ASP, zachęcona nęcącym trzymiesięcznym stypendium w wysokości 900 złotych (obiad popularny – 2,40 zł) fundacji Ministerstwa Kultury (jako działalność osiedleńcza w nowym województwie koszalińskim) zastała ugór do zaorania. Koszalin był w osiemdziesięciu procentach zniszczony. Jedna restauracja, jedna kawiarnia, kino, teatr w organizacji, a w willi po byłym niemieckim muzeum miejskim wycinki z sowieckich gazet. Wstęp wolny. Chcieliśmy tu, na tych „ziemiach odzyskanych” stworzyć środowisko artystyczne. Dookoła świat się zmieniał, tu stał w miejscu. Takie były początki.

Dziesięć lat później, we wrześniu 1963 ruszyło „I Międzynarodowe Studium Pleneru Koszalińskiego” (tytuł miał być strawny dla władzy), by w następnych wydaniach zmienić nazwę na „Spotkania Artystów, Krytyków i Teoretyków Sztuki”, bądź „ Spotkania Artystów i Naukowców” (w zależności od sytuacji i programu) z dodatkiem „Osieki” i „rok”. Znakomity poeta Julian Przyboś mianował Osieki „letnią stolicą sztuki polskiej”. Cykliczność spotkań trwała do 1981, kiedy nastąpiło ostatnie spotkanie w napiętej, zewnętrznej dramaturgii zbliżającego się stanu wojennego. W muzeum koszalińskim pozostał ślad tych spotkań.

Były to czasy, gdy z jednej tylko strony, mianowicie państwa, miało miejsce centralne sterowanie całym życiem społecznym i kulturalnym. A państwem sterowała jedynie słuszna partia (PZPR). Podkreślić trzeba, że w ówczesnym bezkomputerowym i beztelewizyjnym jeszcze kraju rola artystów plastyków i ich możliwy wpływ na społeczeństwo był przez władze brany pod uwagę. Był też źródłem niepokoju, podobnie jak dziś media elektroniczne. Z drugiej strony niezależni artyści usiłujący, w braku wolności, realizować ideę wolności… artystycznej. Na tym tle dochodziło do wielu niepojętych, a dziś trudnych do zrozumienia, sytuacji.

Idea spotkań artystów, naukowców i krytyków (odcinaliśmy się od zbyt uwikłanego w tradycję słowa plener) zrodziła się jako wynik oddolnej i społecznej aktywności artystów, a nie tak, jak chcieliby to widzieć zwolennicy sztuki zinstytucjonalizowanej albo władze. Aby jednak idea ta mogła zaistnieć w jakiejkolwiek oficjalnej formie konieczny był kontakt z władzami, czyli Komitetem Wojewódzkim Partii i Urzędem Wojewódzkim. Dla kuratora spotkań, tak można dziś określić moją ówczesną rolę, negocjacje z władzą były nieuniknione.

Odbywałem więc spotkania z „władzą”, podczas których przedstawiałem perspektywy popularyzacji sztuki oraz utworzenia muzeum sztuki współczesnej w Koszalinie, władza zaś, nie mając wzorców takiego przedsięwzięcia w polityce kulturalnej kraju, wykazywała nieufność wobec naszych projektów. Pewnym czynnikiem wspomagającym te pomysły był jednak jej lęk powodowany aktywnością ziomkostw niemieckich, która była odczuwana jako zagrożenie (wobec braku dowodów istnienia polskiej kultury na ziemiach odzyskanych).

bottom of page